Uwielbiam ten czas przed rozpoczęciem kolejnej wyprawy. Nie ważne, czy długą na miesiąc, czy krótką na tydzień. Miesiące przygotowań wreszcie się kończą i zaczyna się etap realizacji.
Wróć!!!
Chyba powinienem napisać inaczej.
Nie cierpię tych ostatnich dni przed wyprawą. Niby wszystko ustalone i poukładane, ale to tylko pozory. Zawsze coś zostaje na ostatnią chwilę. Do tego dochodzi jeszcze praca, której – zgodnie z prawem Murphiego – zawsze jest jakby więcej przed wyjazdem. No i pojawia się tęsknota za rodziną. Za poranną kawą z Żoną, za rwetesem naszych Urwisów, czytaniem bajek na dobranoc :-). A przecież jeszcze nie ruszyłem!
Spokój przyjdzie dopiero wtedy, gdy przekroczę drzwi samolotu. Wtedy zaczyna się przygoda. Fotograficzna. I pojawia się cel – przywieźć choć jedno wspaniałe zdjęcie. No i siebie z powrotem.
A później są powroty. A jeszcze wcześniej zmęczenie. Fotografia w zimowych krainach (a tą preferuję i uwielbiam) daje naprawdę w kość. Ale jest warta wielu wyrzeczeń.
Naprawdę ciężkie jest jednak oczekiwanie. Na powrót do domu.
Wczoraj wróciłem…
Leave a reply