Staliśmy z Przemkiem na Beskidzie w Tatrach czekając na światło. Karol buszował z kozicami gdzieś w połowie horyzontu. Wokół nas cisza. Chmury kłębią się po polskiej stronie zakrywając wszystko aż po horyzont. Jakaś niewidzialna siła nie pozwala im zasnuć słowackiego nieba. Choć trzeba przyznać, że próbują. A to skradają się cicho tuż przy skałach. A to spadają na grań z całą siłą swojego pędu. To wszystko jednak na nic. Słowackie góry nadal są widoczne. Niewidzialna bariera wciąż stoi.
My stoimy pośrodku. Od polskiej strony pieszczą nas chmury. A od słowackiej cieszy widok przepięknych gór oświetlanych czasami promieniami zachodzącego powoli słońca. O ile tylko przebije się przez chmury.
Naprzód wy z lekkimi duchy,
Coście śród tego padołu
Ciemnoty i zawieruchy,
Nędzy, płaczu i mozołu
Zabłysnęli i spłonęli
Jako ta garstka kądzieli.
Kto z was wietrznym błądzi szlakiem,
W niebieskie nie wzleciał bramy,
Tego lekkim, jasnym znakiem
Przyzywamy, zaklinamy. „Dziady”, Adam Mickiewicz
Słońce jest już nisko. Za chwilę skończy się dzień. A my jesteśmy żądni fotograficznej uczty. Ale problemem są chmury – wciąż blokują światło. Brak światła, to brak uczty. Wierząc jednak w swoje szczęście podpinam pod aparat szeroki kąt. Jeśli światło się pojawi, to tylko na chwilę i zapewni podświetli otaczające mnie skały. Chcę być na to przygotowany.
Szczęście się tym razem do nas uśmiechnęło. Jakby czytając w naszych myślach, chmury na horyzoncie rozstępują się. Pojawia się słońce. Jego miękkie promienie oświetlają skały i odległe szczyty. Kolory są wręcz bajeczne. Jest przepięknie.
Jak na zawołanie chmury rzucają się na niewidzialną barierę. Są gotowe ją sforsować i rozlać się po słowackich górach. Tym razem jednak na drodze stanęła im nie tylko bariera ale dodatkowo … widmo. Widmo Brockenu. Pojawiło się nagle i niezapowiedzianie. Na tle chmur najpierw pojawił się cień. Czarny. Smolisty. Cień góry. A może był to cień otwartych drzwi? Zaraz po nim ukazała się postać otoczona kolorowym halo. Widmo. Mówią, że przynosi nieszczęście w górach. Mi jednak przyniosło piękne światło. Choć trwało tylko 3 minuty. Cień towarzyszył mi przez ten cały czas. Wspierał mnie, powielał moje ruchy. Jakby zachęcał do wysiłku.
Ale to nie koniec. Chwilę później pojawił się drugi cień. Oba wspierały nas z Przemkiem w naszych próbach sfotografowania tego co działo się wokół nas. Niezwykłe było to, że obaj widzieliśmy oba cienie. A to się bardzo rzadko zdarza. Widma nawiedzały mnie już wielokrotnie w górach. Ale nigdy wraz z towarzyszem.
Słońce skryło się za chmurami. Dzień się kończył. Widma zniknęły. Wraz z nimi zniknęła też bariera. Chmury momentalnie wzięły nas w swoje objęcia. A potem przyszedł mrok. Ale to już inna historia.
2 komentarze
Teoria mówi, że każdy widzi tylko swoje widmo Brockenu. I wiem, że tak jest bo kiedyś z Jackiem Rutą staliśmy obok siebie wpatrzeni każdy w swoje widmo. Było tylko jedno. A może Wy byliście połączeni umysłem? ;-) To ja bym zobaczył zdjęcie z dwoma widmami.
My widzieliśmy ewidentnie dwa widma – każdy swoje i kolegi. Zdjęcie robił Przemek – poproszę go – może coś wyszło.