UPDATE: Wróciłem właśnie z wyjazdu do Chile, gdzie m.in. obserwowałem całkowite zaćmienie Słońca. Siłą rzeczy korzystałem z możliwości tworzenia kopii zapasowej na telefonie w opisany poniżej sposób. Kilka uwag praktycznych poniżej:
a/ System się zawieszał w przypadku bezpośredniego kopiowania plików z czytnika kart na dysk SSD za pośrednictwem telefonu. Kopiował ok. 20% plików po czym nic się nie działo. Ewidentnie coś się działo z zasilaniem całego systemu, gdyż dioda dysku SSD po prostu gasła.
b/ Ostatecznie zatem kopiowałem najpierw pliki z czytnika kart na kartę SD telefonu (korzystam z 128 GB karty), po skopiowaniu, w miejsce czytnika kart podłączałem dysk SSD i kopiowałem pliki z karty SD telefonu na dysk SSD. Wszystko pięknie działało, choć trwało dwa razy dłużej (dwa razy pliki były kopiowane).
c/ Po skopiowaniu plików kasowałem pliki na karcie SD telefonu.
d/ Warto odznaczyć folder ze skopiowanymi plikami na karcie SD telefonu w zdjęciach Google – wtedy aplikacja nie będzie ich próbował zsynchronizować.
e/ Największe szybkości jakie osiągałem przy kopiowaniu to 70Mb/s.
Zaktualizowałem zatem sposób postępowania wskazany poniżej. Przyjemnego kopiowania.
Przymierzam się do kolejnego wyjazdu na daleką północ i znowu stoję przed różnymi sprzętowymi dylematami. W podróży lotniczej ważny jest każdy kilogram. Nie zawsze można zabrać tyle sprzętu ile by się chciało. Ta reguła dotyczy również sprzętu wspierającego takiego jak … laptop. Te oczywiście są coraz lżejsze i cieńsze, ale nadal zajmują sporo miejsca, no i są delikatne. Nieodporne na słoną, morską wodę, złe warunki atmosferyczne. Trzeba o nie dbać, trzeba wozić zasilacz, który najczęściej mały też nie jest. Same kłopoty.
Po co jest mi potrzebny laptop na wyprawie fotograficznej? No, nie do oglądania filmów na Netfliksie. Głównie używam go do robienia kopii zapasowej zdjęć. Więcej o tym pisałem na stronie poświęconej fotograficznej wyprawie na Antarktydę.
Ale ogólnie laptopa zabierać nie lubię.
Zadałem sobie pytanie, czy rzeczywiście muszę go zabierać do robienia kopii zapasowej. Kiedyś szukałem innych rozwiązań, ale były one drogie, prądolubne i słabo rozwinięte. Ale ostatnio znowu postanowiłem poszukać i zupełnie przez przypadek natknąłem się na wpis Marcina Dobasa, mojego kolegi fotografa, który opisał podpatrzony gdzieś indziej sposób robienia kopii zdjęć za pośrednictwem … smartfona. A że tego prawie zawsze mam ze sobą – w najgorszym przypadku na dnie plecaka, to temat mocno mnie zaciekawił.
No i jestem już po pierwszych testach. Postanowiłem się z Wami podzielić moimi spostrzeżeniami.
Na czym to polega? Ano smartfon jest zwykłym pośrednikiem pomiędzy czytnikiem kart a dyskiem twardym. Za pomocą managera plików zainstalowanym na telefonie przenosimy pliki (zdjęcia, filmy) z karty fotograficznej na dysk zewnętrzny.
Co jest potrzebne?
a/ Smartfon – ja używam Samsunga 9+ ze złączem USB-C 3.1 z dodatkową kartą SD – najlepiej o jak największej pojemności.
b/ Hub USB z możliwością ładowania (tzw. OTG). OTG to bardzo ważna funkcja, gdyż inaczej cały zestaw najprawdopodobniej nie będzie działać (u mnie nie działa) – w końcu dysk zewnętrzny i czytnik kart potrzebuje trochę prądu żeby zadziałać. Ten prąd zapewnia właśnie funkcja OTG w hubie.
Innymi słowy – żeby zadziałało, to musimy podłączyć telefon do źródła prądu (może być powerbank albo prąd z sieci) za pośrednictwem właśnie huba. I do huba podłączamy czytnik kart i dysk zewnętrzny.
Warto szukać huba, który:
- Ma wyłącznie porty USB 3.0 albo wyższe gdyż szybkość transferu danych w przypadku kopiowania dziesiątek gigabajtów jest istotna. W porównaniu do USB 2.0, USB 3.0 jest wielokrotnie szybszy .
- Ma funkcję OTG co umożliwia podłączenie huba do prądu i zapewnienie „soku”.
- Ma złącze odpowiednie do złącza naszego telefonu – w moim przypadku USB-C, ale może też być miniUSB.
- Jest kompaktowy i dobrze wykonany.
- Ma miły dla oka wygląd :-).
W polskich sklepach nie znalazłem żadnego huba, który spełniałby te wymagania.
Po dłuższych poszukiwaniach stanęło na hubie Ugreen USB-C na angielskim Amazonie z czterema portami USB 3.0 i OTG.
c/ Dysk zewnętrzny – używam ostatnio dysku SSD firmy ADATA ASD700 o pojemności 1 TB. Dlaczego nie SanDisk? Ano dlatego, że ostatni SSD Pro padł mi po niecałym roku użytkowania – poszedł port i dostałem zwrot pieniędzy – nie było możliwości naprawy. Więc dałem szansę konkurencji i jak na razie jestem zadowolony. Osiągi są szybkie, a wściekle żółty kolor obudowy pozwala łatwo odnaleźć dysk wśród królującej w fotograficznym sprzęcie czerni.
d/ Czytnik kart – używam czytnika SanDisk Imagemate All-in-one USB 3.0.
e/ Program do kopiowania plików tzw. file manager.
Co należy zrobić (kolejność w przypadku mojego sprzętu jest ważna)?
- Po pierwsze podłączamy huba pod źródło prądu.
- Następnie podłączamy huba do telefonu.
- Kolejny krok to podłączenie do huba czytnika kart z kart.
- Uruchamiamy file manager i kopiujemy pliki z czytnika kart na kartę SD telefonu.
- Po skopiowaniu plików, w miejsce czytnika kart podłączamy dysk SSD i kopiujemy na niego pliki z karty SD telefonu.
- Na samym końcu kasujemy pliki z karty SD telefonu.
Ale to nie koniec.
Po podłączeniu dysku zewnętrznego najprawdopodobniej trzeba będzie go sformatować do formatu exFAT. Android nie czyta NTFS. Nie możemy mieć zatem na dysku żadnych danych, gdyż je stracimy w wyniku formatowania. Oczywiście nasz komputer z łatwością odczyta dane zapisane w formacie exFAT.
Prędkość kopiowania zależy od … używanego oprogramowania. Przynajmniej takie są moje obserwacje. W zależności bowiem od tego jakiego programu używałem, to otrzymywałem różny czas kopiowania plików. Nigdy nie udało mi się uzyskać transferu choćby zbliżonego do teoretycznych możliwości USB 3.0. 1GB danych najszybciej udało mi się skopiować w ok. 50 sekund. Nie wiem z czego to wynika. Powinno być o wiele szybciej. Warto więc poeksperymentować z oprogramowaniem. Ja ostatecznie używam Cx File Explore.
Dzięki małemu hubowi otrzymałem rozwiązanie, które nie wymaga laptopa do kopiowania plików. Oszczędność na wadze ok. 1,5kg. Pozostałe elementy tego systemu – dysk zewnętrzny i czytnik kart i tak muszę mieć w przypadku laptopa. Telefon też ze sobą zabieram. Więc oszczędność wydaje się oczywista.
Co więcej, ten system może się doskonale sprawdzić podczas długich wypraw, gdzie nie mamy możliwości podłączenia się do prądu np. na Grenlandii czy choćby na lądolodzie patagońskim (coś się szykuje :-)). Skoro bowiem telefon będziemy włączali tylko na kilkanaście minut potrzebnych do skopiowania zdjęć, podobnie jak powerbank, to taki system może nam służyć bardzo długo. I to bez prądu z gniazdka :-).
P.S. Nie jestem w żaden sposób wspierany przez którąkolwiek z firm wymienionych w tym poście. Sprzęt kupuję za własne pieniądze i na treść niniejszego postu wymienione firmy nie mają żadnego wpływu.
Leave a reply