Dzień drugi
Budzik w komórce zadzwonił niespodziewanie (dla mnie). Po chwili otumanienia (gdzie ja do jasnej cholery jestem!!!) wyskakiwałem już z łóżka, aby sprawdzić poziom zachmurzenia za oknem. Chwila mocowania z potrójnym oknem i fala mrozu i śniegu wdziera się do środka. Mój wewnętrzny głos jęczy z rozczarowania, a ręce (bez udziału mózgu) zadecydowały o odcięciu się od tego lodowego piekła. Łóżko czekało.
Kilka godzin później…
…wyspani spotkaliśmy się ze wszystkimi na porannym śniadaniu składającym się z lokalnych wiktuałów takich jak jajecznica na maśle i … smalec rodem z Poznania oczywiście. Rzut oka na ICM i decyzja zapada – wychodzimy na dwór i zmierzamy na obiad do czeskiego schroniska po drodze robiąc zdjęcia. Wymarsz planujemy na 11 (chyba), ale z Beniem postanawiamy pobuszować nieco na szczycie jeszcze przed wyjściem. Już pierwsza minuta na zewnątrz uzmysłowiła mi mój błąd – wiał bardzo silny wiatr, a od czasu do czasu tumany śniegu zwalały się na biednego człowieka. Po chwili w torbie foto było pełno śniegu, a ręce przypominały kikuty włożone do ciekłego azotu. Było przeraźliwie zimno i każde wychynięcie się spoza skał przynosiło nową porcję mrozu. Zew okazał się jednak silniejszy i ostatecznie spędziliśmy z Beniem kilkanaście minut na zewnątrz próbując nie zapadać się po kolana i po pas w śniegu (było to jednak trudne). Katowałem Agfę Scalę i ostatecznie udało mi się znaleźć kilka ciekawych (IMHO) kadrów.
Wracamy. Reszta ekipy lekko przerażona po naszych wietrznych rewelacjach, ostatecznie jednak wychodzimy. I to był strzał w dziesiątkę! Minutę po wyjściu chmury zaczynają się rozstępować i od czasu do czasu wychyla się niebiesko-granatowe niebo. Szalejemy z radości! Trzaskają zamki plecaków i toreb, baterie włączają zimowe dopalacze, kreci się AF i ogólnie słychać trzask migawek. Jesteśmy w żywiole! Rozbiegamy się jak małe dzieci (co będzie miało później swoje konsekwencje).
Powoli jest coraz więcej nieba, a coraz mniej chmur, wiatr też tak jakby cichnie. Zmierzamy w kierunku czeskiego schroniska. Mijamy dostojne Trzy Świnki, które zachwycają nas swoim wyglądem (choć jak to łatwo udowodnić bardziej przypominają kobietę z lokówką niż świnki). Warczą aparaty :-). Po dłuższej chwili stoimy już na polsko-czeskiej granicy. Pograniczników nie widać, ale kto wiem – może czają się zakopani po uszy w śniegu i czekają na grubszą zwierzynę. Gdzieś tam na horyzoncie majaczą kurtki Kajka i Rafała. Roztaczają się piękne widoki. Siódme niebo! Wspólne zdjęcie i ruszamy dalej.
Po chwili już siedzimy w czeskim schronisku, gdzie raczymy się ciepłymi i zimnymi napojami. Kelnerzy nieco zblazowani no i w … muszkach i kamizelkach, w białych koszulach! To dopiero knajpa! I można płacić złotówkami! Umawiamy się na obiad za półtora godziny i znowu rozbiegamy się jak mrówki w poszukiwaniu co lepszych ujęć. Przy okazji niejako (:-)) zauważamy brak Kajka i Rafała. Uznajemy jednak, że nie można zgubić się na prostej drodze i stwierdzamy, że pewnie wrócili do naszego schroniska. Ich telefony milczy jak zaklęty, no ale jesteśmy w strefie przygranicznej, gdzie nic nie działa prawidłowo!
I znowu piękne widoki, i znowu trzask migawki. Jest też czas na opalanie i chwilę odpoczynku. Na obiad wracamy z Anią nieco wcześniej i kosztujemy lokalnych specjałów alkoholowych (stock z herbatą) – po złożeniu zamówienia długowłosy kelner prycha, że tak niewiele zamawiamy, a on musi się tak trudzić z obsługą. Po chwili wpada reszta ekipy (ciągle bez Kajka i Rafała) – wszyscy głodni i napaleni na zasmażany syr – króla górskich knajp u naszych południowych sąsiadów! I tu pierwsza niespodzianka – większość dań podają tylko do 14 (a to już po 15), pozostałych dań prawie nie ma. Dziwny ten kraj, widać wpływ niemiecki – jak jeść to tylko w określonych godzinach i żadne tam Polaczki tego nie będą zmieniać! Też racja. Otaczają nas sami Czesi (i Czeszki) oraz paru Niemców. Wszyscy wyglądają na wysportowanych i wiotkich – w końcu przybyli tu na biegówkach ciągle pod górę. Eh, co za naród. Rzucamy się tedy na fasolową i knedle. Agnieszka dostaje barszcz, który jest na ziemniakach i który przypomina barszcz jedynie z koloru. Wszystkim jednak jedzenie smakuje! Jest dobrze! I w tym momencie coś miga mi za szyb?! Toż to średni format! A tylko jedna osoba jest mi znana, która może tu przebywać ze średnim formatem! Rafał! Nasi zagubieni towarzysze właśnie się odnaleźli po trudach wędrówki. Oczywiście zamiast skręcić w jedynym słusznym kierunku poszli prosto – wyszliby na Śnieżce gdyby tak szli. Pomijam oczywiście fakt, ze ruszając z naszego schroniska nie za bardzo wiedzieli gdzie idą, a po wczorajszych doświadczeniach z mapą od Gazety Wyborczej nie chcieli nawet na nią patrzeć, nie mówiąc już o słuchaniu w tej kwestii organizatora :-). No ale już są!!! Według samych zainteresowanych, kiedy my gnaliśmy do schroniska (co jest oczywiście nieprawdą) oni robili zdjęcia (głównie dla fanek jak się później okazało). Nie wierząc organizatorowi co do odległości do czeskiego schroniska powoli podążali szlakiem przed siebie. Zapomnieli tylko skręcić w prawo :-). Po godzinie marszu (!!!) zorientowali się jednak, że to nie może być aż tak daleko. Tedy zawrócili. Jak widać robienie zdjęć może zaprowadzić na manowce!
Powoli wymykamy się na zewnątrz i wracamy do naszego schroniska – już niedługo zachód słońca. Znowu zwiedzamy Trzy Świnki. Jest ciepło i słonecznie, opalamy się na ławkach czekając na zachód. Nie rozczarowuje nas (nie licząc Kajka, który jako wyjazdowy maruda stwierdził, że „fajerwerków nie było”). Oczywiście niektórzy z nas (nazwiska pominę milczeniem) nie patrzą na innych fotografujących i permanentnie wchodzą w kadr, co najczęściej kończyło się wymachiwaniem rąk i zapadaniem się po pas w śniegu (a nawet po szyję:-)). Słoneczko pięknie zaszło nad oddalonym schroniskiem. Byliśmy ukontentowani!
Kolacja, no i rozmowy Polaków przy stole. Uznaliśmy, że trzeba zjeść i wypić wszystko to, co zostało wniesione na górę, żeby z górki było jeszcze lżej. Poszły więc wina i gin zapijany colą i sokiem grejpfrutowym :-). Przy okazji Justyna powróciła do ginu, który kiedyś z nieznanych nam wszystkim powodów :-) przestała lubić. To sprowokowało Kajka do wynurzeń osobistych na temat Żołądkowej Gorzkiej i jego stosunku do tej popitki. Było dużo śmiechu i tym podobnych. Okazało się przy okazji, że świat jest bardzo mały i nasi znajomi są znani nam wszystkim. Aby tradycji stało się zadość prawie w ogóle nie rozmawialiśmy o fotografii :-). Za to w zamian każdy z nas poczuł się młodym chemikiem oglądając jakieś mało znane kryształy na korku od wina! Prym z tym wiedli oczywiście Agnieszka i Kuba :-) (ja osobiście nie mogłem na tyle skupić wzroku żeby cokolwiek tam dostrzec oprócz korka – wysiadły mi soczewki makro :-).
Z trudem odrywaliśmy się od stołu, ale poranek wzywał. Za oknem niebo mieniło się od miriada gwiazd (o ile wiem to Kajko nawet wypełzł na zewnątrz trzasnąć fotkę albo dwie :-)). Powoli cisza w schronisku stawała się wręcz wyczuwalna i namacalna, i wszyscy zasnęli. Zbliżał się poranek …
W następnym odcinku:
– co nieco o defetyzmie Kuby;
– dlaczego nie lubimy samolotów;
– o tym dlaczego marzną ręce przy -15 st. C;
– czym wschód rożni się od zachodu;
– i jak można wyjść wcześniej, aby przybyć później.