„Otaczała mnie ciemność. Ubłocony, zmęczony, w mokrym skafandrze nurka przedzierałem się na kolanach niziutkim tunelem, którego końca nie było widać. Powoli dopada mnie klaustrofobia. Tu, na głębokości kilkudziesięciu metrów pod ziemia to nie przelewki. Tym bardziej, że do wyjścia nadal daleko. Ale gdy w końcu wyczołgałem się z tunelu i wpadłem do podziemnej rzeki, nad moją głową rozbłysł miliard gwiazd. Z wrażenie nie mogłem oddychać. Prąd wody niósł mnie powoli gdzieś daleko, a ja w kompletnej ciszy poznawałem tajemnice wszechświata.”
„Promienie piekącego słońca bezlitośnie siekły moje ciało. Pomimo wysokiej temperatury byłem ubrany od stóp do głów. Już od wielu godzin przemierzałem z Najlepszą z Żon te pustynne okolice. Wokół spoglądały na nas olbrzymie wulkany. Niektóre z nich czekały tylko na odpowiedni moment, aby upuścić trochę pary, dymu i ognia. To nie był zwykły poranek. Na plecach dźwigałem plecak na kilkudniowy trekking po tej spieczonej słońcem krainie. Na brzuchu miałem kolejny plecak – Najlepszej z Żon. Dzień wcześniej Najlepsza z Żon doznała bowiem poważnego poparzenia skóry. Wysokość, wiatr i palące słońce zrobiły swoje. Nie było jednak wyboru – czekały na nas jeszcze dwa dni przedzierania się przez pustynie i góry. Przede mną wznosiło się olbrzymia górą, która trzeba było przejść w drodze do cywilizacji. Nogi mi drgały z wysiłku.”
„Szybko nabieraliśmy wysokości. Pilot ostro zakręcił i w niezłym przechyle całą mocą silnika ruszyliśmy ku skrzącym się połaciom lodowca. Po kilkunastu minutach zawiśliśmy nad niebieskim lodem. Po kilku sekundach już na nim staliśmy. Całkiem niepewnie. Nasze włosy zmierzwił nagły poryw wiatru, gdy helikopter zaczął się wznosić i oddalać. Wróci po nas za jakiś czas. Tymczasem czekała nas przygoda z niebieskim lodem. Czuć było chłód z olbrzymiego lodowca, który rozpościerał się wszędzie wokół nas.”
„Cisza onieśmielała. Słychać było tylko lekki plusk kajaków rozcinających spokojne wody fiordów. Wokół nas wznosiły się dwutysięczne szczyty, z których w ciszy spływały setki, tysiące mniejszych i większych wodospadów. Zanurzyłem rękę w wodzie. Poczułem spokój, jakiego nigdy chyba nie zaznałem. Pozwoliłem leniwie unosić się wodzie.”
Co łączy te wszystkie opisy? Jedno miejsce na ziemi. Nazywa się … Nowa Zelandia.
Właśnie przeglądam slajdy ze średniego formatu z naszej wyprawy na Nową Zelandię. Przygotowuję galerię z tych slajdów na stronę. Poznaję każde sfotografowane miejsce, pamiętam nawet gdzie stałem z aparatem. To był wspaniały czas, spędzony we wspaniałych miejscach. Jak tylko Antek nam podrośnie, to ruszamy w czwórkę odkrywać Nową Zelandię raz jeszcze :-). Takie mamy postanowienie.
P.S. Trochę żałuję, że nie napisałem nigdy relacji z tej wyprawy. Może nadrobię to przy kolejnej :-).
2 komentarze
Nr 1 z 3, mocne zdjęcie. Dolny prawy róg niepotrzebny. Pozdrawiam
Waldek, dzięki. Wiesz, zastanawiałem się nad tym dolnym rogiem. I ostatecznie uznałem, że warto go zostawić. Wprowadza bowiem jakiś taki niepokój w tym zdjęciu. Łamie „symetrię” czystego lodu.