Fotografia zawsze kojarzy mi się z czekaniem. Na światło, na pogodę, na wschód/zachód słońca. Niezliczone minuty i godziny. A wszystko po to, aby nacisnąć spust migawki w tym jednym, wymarzonym, właściwym momencie. O ile w ogóle przyjdzie. Najczęściej nie przychodzi. I cała zabawa zaczyna się od nowa.
Powyższą zasadę realizowałem „z powodzeniem” podczas naszego wakacyjnego urlopu na Isle of Skye w Szkocji. Isle of Skye to niezbyt duża, przepiękna wyspa położona na zachodzie Szkocji. Z racji swojego położenia pogoda jest tam bardzo zmienna i w przeciągu dnia można doświadczyć prawie wszystkich warunków atmosferycznych. Poza pogodą wyspa słynie z magicznego i bardzo zróżnicowanego krajobrazu. Wiele miejsc stało się wręcz ikonami w fotografii krajobrazowej. Przyciągają one szereg fotografów, zarówno amatorów jak i zawodowców. W moim przypadku było podobnie – dałem się skusić takim miejscom.
Jednym z nich jest Elgol – mała wioska położona na krańcu długiego półwyspu. Z przepięknym widokiem na Black Cuillins – brytyjski odpowiednik Alp (w małej skali oczywiście). Nie dajcie się zwieść niewielkiej wysokości tych gór (do 1000 metrów). Wznoszą się one bowiem od poziomu morza. Mają często ostre, poszarpane granie. Są przy tym niesamowicie piękne.
Elgol został rozsławiony przez brytyjskiego fotografa – Joe Cornisha. Zdjęcie brzegu z widokiem na Black Cuillins zdobi okładkę książki „First light„, która w mojej ocenie jest obowiązkowym etapem edukacji każdego myślącego poważnie o fotografii krajobrazowej. Aby nieco ułatwić sobie fotografowanie tego miejsca wynajęliśmy w Elgol dom na cały tydzień. Takie rozwiązaniem zapewniało mi nieograniczony dostęp do lokalnego krajobrazu. Jednocześnie okolica była tak malownicza i dostępna, że odpowiadała rodzinnym planom wakacyjnym. Samo miasteczko zapewnia też różne ciekawe atrakcje.
Mój czas w Elgol okazał się jednym długim okresem czekania. Dzięki uprzejmości mojej Żony, a później również Mamy, mogłem wymykać się na zachody słońca. Droga zajmowała mi 5 minut licząc od drzwi, a większość interesującego wybrzeża widziałem z okien naszego domu. Żyć, nie umierać. Przyroda postanowiła nieco jednak zweryfikować moje fotograficzne założenia i plany. Zafundowała mi spektakl pt. „czekanie”.
Każdego dnia miejsce było inne. Poniżej prezentuję moje fotograficzne zmagania z krajobrazem Elgol i oczekiwanie na boskie światło. Z każdego dnia wybrałem po jednym zdjęciu. Niekoniecznie najlepszym – po prostu tym, które oddaje atmosferę danego dnia i warunki pogodowe.
Dzień pierwszy
Przyjechaliśmy po południu. Po ogarnięciu się w domu pobiegłem na kamienistą plaże w poszukiwaniu kadru. Pierwsze koty za płoty. To co zastałem, to straszny chaos. Trudno było się w tym wszystkim połapać. Światło ewidentnie nie dopisało, ale zdjęcia robiłem. Powoli bowiem zaczynam wierzyć, że nie ma niefotograficznej pogody. Był jeden minus – pogryzły mnie strasznie meszki, które są plagą szkockiego lata (w tym okresie miało już ich nie być). Ależ ich było pełno. A ja, jak na złość, byłem w krótkim rękawku.
Dzień drugi
Było ciemno, szaro i ponuro. Dosłownie. Jak na złość matka natura, pomimo pięknego dnia (dużo słońca) postanowiła wieczorem zgasić całe światło. Próbowałem ratować zdjęcia naświetlając na długich czasach. Czarno-biała konwersja oddaje w pełni warunki, jakie panowały. Dobrze, że meszki odpuściły.
Dzień trzecie
Kompletna katastrofa. Mówią, że szczęśliwi czasu nie liczą. I tak chyba jest u mnie. Zasiedzieliśmy się z Anią i maluchami na przepięknej plaży w zatoce Talisker (niedaleko słynnej destylarni whisky). Kiedy zaczęliśmy wracać do domu wiedziałem już, że na niebie odbędzie się niesamowity spektakl światła. Pomimo moich umiejętności kierowcy i sportowego ustawienia naszego Forda, do Elgol dotarłem kiedy słońce zniknęło właśnie za horyzontem (aby w pełni zrozumieć wyzwanie musielibyście zobaczyć drogę do Elgol :-). Zrobiłem tylko dwa zdjęcia. Ale i tak mi się podobają. Podobno było „amazing”.
Dzień czwarty
O zachodzie pojawił się jakiś róż na chmurach. Lekki, prawie niewidoczny. Nie poddawałem się jednak i nadal tworzyłem. Sporym wyzwaniem była woda, która zmieniała swój poziom w rytm przypływów i odpływów. Motywów na tej plaży jest naprawdę sporo. I to we wszystkich kierunkach. Moją atencją cieszył się ów wielki głaz, a w zasadzie skała.
Dzień piąty
Tego dnia naprawdę się działo. Co prawda chmury nie zostały mocno podświetlone, ale układ chmur był naprawdę ciekawy i optymalny. Góry wyglądały jak wulkany – z białymi, poskręcanymi pióropuszami. Fotografowałem również inne kierunki. Woda jest wspaniała do fotografowania.
Dzień szósty
Już po południu wiedziałem, że coś się wydarzy. I to coś pozytywnego. Chmury były mocno postrzępione i bardzo często świeciło słońce. Na horyzoncie widniała bardzo duża szczelina czystego nieba co zapowiadało niskie, ciepłe światło. Takie o jakim marzyłem. Nad górami nadal wirowały chmury. Pomimo niezbyt odpowiedniego kąta padania promieni mogło się coś wydarzyć. Wypatrzyłem sobie pozycję, poszukałem kadrów, przygotowałem sprzęt i zaczęło się czekanie. I tak jak przypuszczałem. Pojawiło się boskie światło. Te 4 minuty zapamiętam do końca życia. Dwoiłem się i troiłem, aby tylko zrobić dobre, ciekawe zdjęcie. Byłem (i jestem) zadowolony. To było podsumowanie moich zmagań z Elgol. Szkoda tylko, że nie nastąpiło to pierwszego dnia. Mógłbym poszukać innych tematów :-).
Jestem bardzo zadowolony z tych zdjęć. Warunki uświadomiły mi, że warto się starać nawet jeżeli pogoda nie współpracuje. Zapraszam również do galerii, gdzie można zobaczyć również inne zdjęcia z Elgol (i nie tylko).
P.S. Czasami na zdjęciach widać na wodzie niewielkie czerwone kropki. To nie artefaktu aparatu – to po prostu małe czerwone boje kołyszące się daleko na wodzie.
UPDATE: Warto było czekać. Ostatnie zdjęcie zostało wyróżnione w międzynarodowym konkursie Memorial María Luisa :-)!
Zapraszam do obejrzenia wszystkich nagrodzonych prac:
Leave a reply