Ostatnio obowiązki różnej maści nie pozwalają mi na poranne wypady na zdjęcia. Kiedy zatem w ostatnim tygodniu zdarzyła się taka możliwość, nie zastanawiałem się zbyt długo. Telefon do Jarka i w niedzielę o poranku staliśmy sobie pośród nagich drzew na zakolu Warty.
Pogoda na poranek nie zapowiadała się najlepsza. Obaj traktowaliśmy zatem wyjazd jako „tea time”. Uwierzcie mi, herbata lub kawa w promieniach wschodzącego słońca smakuje naprawdę wybornie. I rzeczywiście, wyjeżdżając z Poznania mieliśmy nad głowami dużo chmur spomiędzy których tylko czasami widać było gwiazdy. Na miejscu chmury ustąpiły i pokazał się błękit porannego nieba. Z deszczu pod rynnę – brak chmur na horyzoncie oznaczał szybki, monochromatyczny wschód. Słońce od razu wychynęło zza horyzontu i było po wszystkim.
Obaj uraczyliśmy się przywiezioną w termosach herbatą i kawą. Oczywiście nie mogło zabraknąć „small talks”. Byliśmy jednak na takim fotograficznym głodzie, że musieliśmy wyzwolić migawkę. I tak się stało. Głód był od nas silniejszy.
Z tym głodem to dziwna sprawa. W moim przypadku, on się ciągle czai gdzieś tam, w odległych zakątkach moich potrzeb. Tak potrzeb, bo fotografia w pewien sposób stała się mi potrzebna w życiu. Często jest wytrychem, może nie bezpieczeństwa, bo mam naprawdę ciekawe i spokojne życie, który wprowadza pewną dawkę spokoju. A jednocześnie nakręca, bo jak już fotografuję to całym sobą. Szczególnie, jeśli w danym momencie mogę się całkowicie poświęcić fotografii na wyprawach fotograficznych. To właśnie ten głód pcha mnie co pewien czas w najdalsze zakątki świata. Na co dzień wystarczy jednak, że zobaczę jedno dobre zdjęcie. A tych akurat w Internecie nie brakuje.
Jutro powtórka. Tym razem jednak ma być mróz, co zapowiada ciekawsze fotograficzne doznania.
Leave a reply